WYSPA JEDNOROŻCÓW
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Darkness dwells in age-old blame

2 posters

Go down

Darkness dwells in age-old blame Empty Darkness dwells in age-old blame

Pisanie by Emell Sro Kwi 03, 2019 6:06 pm

Od wielu dni bezustannie parła naprzód, przez gościńce i mniej znane skróty, byleby jak najszybciej znaleźć się u stóp Gór Iter. Dziewczyna słyszała masę plotek i historii o świątyni, która ponoć się tam znajdowała i zawierała w sobie co najmniej dwieście potężnych artefaktów. Tak przynajmniej można było zrozumieć, za każdym razem słysząc inną historię na temat skarbów, dziwów i potworności, kryjących się za prastarymi bramami boskiego przybytku.
Nawet jeżeli nie wierzyła w skalę żadnej z tych opowiastek, rozgłos, który dostała okolica, był widoczny chociażby przez to, jak zatłoczone były wszystkie tawerny na trakcie. Budynek, przed którym stała, był czwartą karczmą od jej ostatniego spokojnego odpoczynku i miała już serdecznie dość niespokojnego drzemania na niewygodnej ziemi. Pomimo tego, że projektant nie raczył spojrzeć na swój projekt okiem estety, dla Emell był to najbardziej oczekiwany widok - to miejsce wyglądało na ciepłe i, co chyba nawet ważniejsze, suche. Westchnęła z wiecznie żywą nadzieją, że może tym razem będzie w stanie chociaż normalnie przejść do szynkwasu, bez ocierania się po drodze o kilkadziesiąt spoconych, męskich ciał, po czym jednym, pewnym ruchem otworzyła drzwi.
Ku jej miłemu zaskoczeniu, wnętrze nie pękało w szwach od klienteli - najwyżej kilkanaście osób, licząc karczmarza i dziewczynę, która właśnie szorowała stół względnie czystą ścierką. Ogień, który płonął w kominku, rzucał na przeciwległą ścianę tańczące w rytm chaosu cienie ludzi i przedmiotów. Emell przez swoją opaskę na oczy widziała oprócz tegoż ognia także niewielkie, wielokolorowe płomienie, płonące spokojnie w środku kilku klientów karczmy. Zdecydowała się zająć miejsce jak najdalej od tych, którzy płonęli. Rzadko kiedy spotkanie kogoś obdarowanego przez bogów kończyło się dobrze.
Kiedy tylko ułożyła odpowiednio ciemnozieloną spódnicę, usiadła pod ścianą naprzeciwko kominka i zwróciła wzrok na karczmarza, który to zdecydował, że splunięcie do kufla i wytarcie tego materiałem przesiąkniętym już po poprzednich "czyszczeniach" to najlepszy sposób na zachęcenie gości do spożywania czegokolwiek serwowanego w tym miejscu.
"Takież właśnie moje szczęście" - stwierdziła z niesmakiem, krzywiąc się strasznie na ten widok. Była niezmiernie wdzięczna swojej nieskończonej upartości - gdyby nie ona, poprzedniego dnia nie napełniłaby bukłaka względnie czystą wodą rzeczną. Dzięki temu teraz nie była zmuszona do konsumpcji absolutnie czegokolwiek pod tym dachem... Przynajmniej aż jej żołądek nie zacznie trawić sam siebie, co prędzej czy później mogło nadejść.
Na razie jednak stwierdziła, że pozostało jej jedynie czekać na jutrzejszy świt albo jakiś lepszy pomysł na przeżycie tej nocy, po czym oparła się o dalszy od drzwi kąt izby, w myślach podziękowawszy bogom za kolejny dzień życia.

Emell

Liczba postów : 7
Join date : 16/02/2019

Powrót do góry Go down

Darkness dwells in age-old blame Empty Re: Darkness dwells in age-old blame

Pisanie by Rufus Sro Kwi 03, 2019 6:55 pm

Dyskusja z Wktorem na temat tego, że lipa jest o wiele skuteczniejsza w czasie choroby od miodu mijała się z celem. Ptaszysku wbite zostały do głowy już przestarzałe sposoby na radzenie sobie z brakiem odporności i za nic w świecie nie dało się go przekonać, że może być inaczej. Porzucił więc próby przekonania zaprzyjaźnonego kruka do swojej racji, po czym w milczeniu kontynuowali podróż ku wiosce u podnóży gór. Nie spieszyło im się za bardzo. Obaj rozkoszowali się hekariańską naturą, która z każdym dniem stawała się coraz surowsza w miarę jak zbliżali się do terenów wyżynnych. Roślinność była tu uboższa, a zwierzynę leśną zastąpiły zwierzęta górskie. Kilka godzin wcześniej napotkali niedźwiedzicę z młodymi, ale ani ona, ani małe niedźwiedziątka nie były zainteresowane podróżnymi, oni zaś nie zamierzali przeszkadzać im w wędrówce - cierpliwie poczekali w bezpiecznej odległości aż znikną im z oczu. Rufus, mimo przylepionej mu łatki pieska salonowego, lubił podróżować. Oczywiście, nie robił tego w spartańskich warunkach, nie przygotowawszy się do tego odpowiednio. Pomyślał niemalże o wszystkim: wziął ze sobą lekarstwa na wszelki wypadek, trasę wyliczył tak, by ich szlak przecinał się z przepływającymi po Hekarii strumieniami oraz rzekami, a w torbie, którą miał przewieszoną przez ramię, nosił większość pracowni alchemicznej. Aż dziwne, że nie zabrał ze sobą jeszcze stołów... Nie lubił niewygody, więc nie obozowali w lesie, jak przeciętni poszukiwacze przygód. Zatrzymywali się tylko w napotkanych po drodze oberżach. Rufus był w stanie nie spać, i nie przeszkadzało mu to jakoś wybitnie, ale uwielbiał oddawać się sennym marzeniom. I nie na zimnej, twardej ziemi, ale w ciepłym i miękkim łóżku, uprzednio bezsprzecznie dezynfekując pomieszczenie sypialniane z pomocą magii. Nigdy w życiu nie widział tylu stawonogów, co w karczmie "U Albrechta" niedaleko Caeli. Na odchodnym Rufus rzucił jedynie "nie ma za co" po pozbyciu się małych insektów. Mężczyzna oczywiście nie zrozumiał, ale panicz opuścił przybytek z czystym sumieniem.
Mimo zbliżającego się wieczoru, nie czuł zmęczenia, a mieli za sobą jakieś dwa dni pieszej wędrówki i to bez przerw na odpoczynek. Wiktor zajadał się po drodze pomniejszymi owadami, więc nie narzekał na brak przystanków, zaś Rufus spokojnie mógł jeść w czasie marszu. Teraz zmierzali ku wzniesieniu, na którym miała znajdować się docelowa wioska. Z oddali można było dosłyszeć gwarne odgłosy miejskiego zgiełku wymieszane z wyciem górzystego wiatru. Kiedy tylko przekroczyli bramy, w jego zmysły uderzyło ogromne natężenie różnych bodźców ze wszystkich stron na raz.
- Gdzie teraz? - zapytał kruk niskim, trochę zachrypniętym głosem. - Jak mrówków ich tu jest, widzisz w ogóle główny szlak?
Rufus rozejrzał się uważnie, omiatając spojrzeniem najbliższą okolicę. Wiktor miał rację, trudno było się przebić przez ten tłum chociażby wzrokiem. Zapytał więc przechodzącą obok nich starszą kobietę o położenie tawerny, a ta wskazała im tylko kierunek, bo nie mogła przekrzyczeć otaczających ich ludzi. Podziękował skinieniem głowy i począł przedzierać się przez ciżbę.
Do karczmy dostali się nie bez trudu, ale z ulgą w duszy, że w ogóle udało im się dotrzeć. Wszedł więc do środka i cicho zamknął za sobą drzwi, rozglądając się po izbie. Na tle tutejszych oraz nietutejszych wyróżniał się nie tylko garderobą, ale również zapachem. On pachniał różami, zaś cała reszta nawozem, który pod tymi różami mógłby wylądować. Nie zmarszczył jednak nosa, nie był aż tak przewrażliwiony. Podszedł niespiesznie do szynku, po drodze bezgłośnie dając znać gospodarzowi, by przygotował dlań piwo. Usiedli przy mniejszym stoliku, bliżej wyjścia. Wiktor, do tej pory siedzący na ramieniu panicza, począł wcielać w życie rytuał codziennej toalety, za co Rufus bardzo go cenił. Położył torbę na blacie i wyjął z niej nieduży, delikatnie ozdobiony grzebień. Musiał przecież rozczesać rudy kołtun, który przeszkadzał mu już od dobrej godziny. Nie godziło się wyglądać jak obszczymór w czasie podejmowania pracy.
Rufus
Rufus
Admin

Liczba postów : 8
Join date : 21/09/2018

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach